środa, 26 września 2012

Dni 19-20(21). Poszerzamy znajomości :)

Czwartek był wyjątkowo ciężkim dniem... Wykończona wycieczką rowerową nie miałam siły wstać i ostatecznie spóźniłam się do pracy. Nikt tego nie zauważył, bo tego dnia Jegor nie pracował - pojechał do domu, zawieźć rodzicom prezenty z Polski (a najlepszy prezent z Polski to telewizor! :)), a nikt inny nie przejmował się praktykantką z Polski. Zwłaszcza gdy od rana kłopoty z internetem nie pozwalały pracować i nikt nie znał przyczyny. Dopiero po jakimś czasie przyszedł mail od admina, że z powodu zewnętrznej usterki internetu do południa nie będzie. Bez internetu nie było też pracy. Ekipa rozeszła się po budynku, a ja założyłam słuchawki na uszy i skończyłam odsypianie wycieczki ;)
Ponad 126 tysięcy rubli, czyli niecałe 70 złotych, różowy zefirek i lunch w Lido.

Piątek toczył się leniwie w upale. Po obiedzie w Lido, zakupiłam trochę dodatkowego prowiantu poleconego przez Alesię - znajomą ze studiów, i miałam siedzieć w biurze dłużej, byleby tylko uniknąć powrotu do gorącego akademika. Rozpoczynałam właśnie kolejną notkę na bloga, gdy Paul napisał z zapytaniem, czy już miałam okazję poznać nowego studenta z Belgii. Wcześniej nie słyszałam, że ktoś ma przyjechać, więc szybko skontaktowałam się z Eleną, żeby poznać szczegóły. Po chwili byłam już umówiona z chłopakami, że wracam do hostelu, zabieram Stiga i spotykamy się z Paulem i jego kolegami na mieście. Sprawa nie była jednak prosta, bo droga powrotna do akademika wiedzie delikatnie pod górkę co w panującym upale dało się boleśnie odczuć. Stig (czyt. Stiś) na początku pochwalił się, że spędził dwa tygodnie w Gliwicach na kursie BESTu (przy okazji okazało się, że jedną z pierwszych rzeczy, które usłyszał od Polaków był TEN kawał). Udaliśmy się razem na stację Okrobarskaja, gdzie Paul przesiadywał w barze ze swoimi kolegami z pracy - Walerym i Sławkiem.

Od razu zapowiedzieliśmy, że powinniśmy wrócić do hostelu przed północą (wspominałam już o tym obowiązku?), jednak koledzy Paula obiecali, że możemy przenocować u nich. Spróbowaliśmy "miejscowego" piwa (Złoty Bażant, najbardziej białoruskie piwo na świecie! tuż obok Heinekena!), obejrzeliśmy fragment transmisji z rozpoczęcia igrzysk i trzeba było uciekać, ponieważ zamykano bar. Przenieśliśmy się w kolejkę do głównego sklepu nocnego w Mińsku, który znajduje się na placu Niezależności, na prawdo od Czerwonego Kościoła. Ochroniarze wpuszczali klientów po kilka osób, nasza grupa została podzielona na dwie mniejsze, nie pomogło tłumaczenie chłopaków, że prowadzą ze sobą nieznających języka innostrańców. Zaopatrzyliśmy się w prowiant na śniadanie i napoje na resztę wieczoru i przenieśliśmy się do mieszkania Walerego,  gdzie kontynuowaliśmy oglądanie ceremonii otwarcia igrzysk.

Oczywiście wymieniliśmy się przy tym pozytywnymi komentarzami na temat naszych krajów ("Poland? Do you know that country? Is it somewhere in Asia or in South America?"). Energia opuściła nas dopiero o trzeciej nad ranem...


Jednak wcześniej Walery postanowił pożyczyć mi swoją koszulkę na koszulę nocną. Tak się nią zachwyciłam, że dostałam do przymierzenia resztę stroju do tańczenia hip-hopu. Obiecałam, że się pochwalę tymi zdjęciami ;) Muszę dodać, że Walery jest niższy ode mnie, a stroju używał gdy miał jakieś 14 lat...

czwartek, 23 sierpnia 2012

Dzień 18. Wycieczka rowerowa!

W zasadzie odkąd dowiedziałam się, że Egor porusza się po mieście głównie rowerem, zaczęłam namawiać go na jakiś rowerowy wypad. Na początku szło dosyć opornie, jednak później dostałam obietnicę, że w środę się uda. Zostawało jeszcze zdobyć rower, ale w tym pomógł google (googlanie w cyrylicy bez znajomości języka rządzi!). W końcu nadszedł ten dzień... Przyszłam do pracy przygotowana - ze rzeczami do przebrania w plecaku, zapasem naładowanych akumulatorów i pełna energii! Za to Egor tym razem przypomniał sobie pojęcie dress code i odstroił się w koszulę ;) Podczas lunchu (jakieś mięso i naleśniki z mlekiem skondensowanym /  Блины со сгущёнком) ustaliliśmy, że ruszamy po godzinach pracy, a do wycieczki dołączy też Roma, z którym wyruszę samochodem wypożyczyć rower z Mińsk-Areny.


Jednak okazało się, że nic nie może być tak piękne, jak bym tego chciała. Od 18 zaczęłam z niecierpliwością wyczekiwać momentu, kiedy wreszcie ruszymy. Po 40 minutach udało nam się opuścić biuro. Byłam przekonana, że Egor przekaże mnie zmotoryzowanemu Romie, a sam uda się rowerem w stronę mieszkania, żeby się jednak przebrać. No cóż, to by było za proste ;) Następne 20 minut oglądałam proces wkładania roweru do bagażnika (droga do pracy zajmuje Egorowi 25 minut...). Na szczęście bagażnik pojemny (kombi), więc się udało. Uff. Nawet trąbka na kierownicy nie ucierpiała za bardzo ;) 


Następny przystanek - mieszkanie Egora... Czekaliśmy na niego tylko 15 minut ;) W międzyczasie Roma zorientował się, że kończy mu się paliwo, więc zupełnie nie po drodze pojechaliśmy na stację benzynową, gdzie kolejne 5 minut (oprócz tych straconych na parkowanie...) trwało poszukiwanie ręczników papierowych w celu usunięcia benzyny z rąk tankującego (przy tych cenach można sobie pozwolić nawet na benzynowe maseczki...).

Zdawało mi się, że już koniec, ale przecież wybór roweru to nie jest taka prosta sprawa. Mężczyźni wybierali, a ja ruszyłam obfotografować lokalną architekturę. Mińsk-Arena to nowa hala widowisko-sportowa, między innymi z lodowiskiem dla 15 000 widzów, halami do łyżwiarstwa szybkiego i kolarstwa torowego. Oficjalnie otwarta 30.01.2010, chociaż welodrom funkcjonuje od grudnia 2008. Jest to jedna z aren przygotowywanych na odbywające się w 2014 na Białorusi Mistrzostwa Świata w hokeju. Odbywają się tam też koncerty: występował już Sting, Elton John, Shakira...
 Po drugiej stronie ulicy znajduje się nowopowstające centrum handlowe, które ma zostać otwarte w najbliższym czasie, środku multipleks, sklepy, restauracje - środkowe zdjęcie. Ciekawa jestem jak będzie wyglądać w środku...
 W końcu udało się znaleźć rowery i wyruszyć! Mińsk ma 25 kilometrową ścieżkę rowerową łączącą najpiękniejsze miejsca położone w pobliżu rzeki. Robi wrażenie, chociaż ruszając kilka minut po 20 nie miałam szansy zobaczyć nawet połowy...
 
Tylko fotograf jakiś przeciętny, więc słabo widać, że to ja ;)


Reszta wycieczki minęła na powtarzaniu "czemu mnie tu nie wziąłeś zanim przedłużyłam wizę... Przedłużałabym nie na tydzień, a na miesiąc! Albo na rok!"
 Żeby zrobić te zdjęcia, przedzieraliśmy się przez las! Było warto :)

 Dotarliśmy do Parku Zwycięstwa, czyli niemal do Niemigi i trzeba było zawracać, żeby w porę odstawić rowery.
Ja jednak utknęłam robiąc zdjęcia. Bo jak mogłam przepuścić taki zachód słońca??? Zatrzymałam się przy ławce, żeby mieć o co oprzeć rower, a uprzejme panie próbowały mnie zagadnąć. Nawet rozumiałam o co pytają, tylko nie umiałam odpowiedzieć tak, żeby mnie zrozumiały ;)



 W efekcie gdy wróciliśmy, było już praktycznie ciemno. Na szczęście zdążyliśmy oddać rowery bez problemów.
Na koniec zdjęcie nocnego Mińska gdy Roma odwoził mnie do hostelu...

środa, 22 sierpnia 2012

Dni 16-17. Couchsurferzy i FakeLab

Znów poniedziałek, znów praca. A jak praca, to nudy. Ale nie tym razem. Tym razem czekałam z niecierpliwością pojawienia się Egora, który spędził weekend w Polsce. Spóźnił się tylko godzinę ;) i od razu rzucił w wir pracy. Dorwałam go dopiero podczas lunchu. Okazało się, że mimo pierwotnych planów dotarcia do stolicy ich (Egora i jego kolegi Romana) podróż skończyła się w Białej Podlaskiej, gdzie zakupili niezbędne sprzęty elektroniczne. Biała nie wywarła większego wrażenia, ze wszystkimi dało się dogadać po rosyjsku, tylko słowo "sklep" okazało się zaskakujące, bo po rosyjsku i białorusku "склеп" znaczy "krypta" ;)
A na lunch trafiły się syrniki, mniam! :) Oprócz tego kurczak z ananasem i ziemniaki.

Wieczór to spotkanie Couchsurferów w Blackberry Cafe. Poznałam przeurocze dziewczyny. Jak większość ludzi tu, właśnie wybierające się do Polski ;) Umówiłyśmy się, że spotkamy się później

We wtorek na lunch były naleśniki ;)
Poprzedniego dnia wróciłam dosyć późno i nie chciało mi się nigdzie ruszać po pracy. Jednak jeszcze przed wyjazdem z Polski zaplanowałam, że wybiorę się na koncert FakeLab w Doodah King. Zapytałam Siergieja, czy przypadkiem nie ma ochoty się przejść... Miał :) I wieczór spędziłam imprezując. Support niestety beznadziejny, ale koncert wieczoru całkiem w porządku, chłopaki zostawiają dużo energii na scenie, a to lubię :) Bar też całkiem przyjemny, chociaż mógłby być odrobinę tańszy... Jednak wystrój wnętrza rekompensował ceny :)
Dodatkową rozrywką było przedłużanie wizy. Postanowiłam zostać w Mińsku tydzień dłużej niż pierwotnie planowałam, w związku z czym czekała mnie dodatkowa porcja papierologii. Na szczęście w dużej części załatwiona przez International Office na uniwersytecie :) Ja musiałam wpłacić pieniądze i podpisać dokumenty. Koszt przedłużenia: 200 000 rubli za wizę, 50 000 za przedłużenie rejestracji, 4 euro za ubezpieczenie.

Dzień 15. Popołudnie.

  Po opuszczeniu cmentarza wyruszyłam na dalszy spacer. Po drodze znalazłam lekko zezowatego kota...


Planowałam obejrzeć ambasadę Polski, jednak okazało się, że została przeniesiona w inne miejsce, niż zaznaczone na mojej mapie. Co przekazał mi pan strażnik innej ambasady, który wybiegł mnie przegonić, gdy kręciłam się w kółko po okolicy i robiłam zdjęcia... 
Ambasady Niemiec i Serbii.

Następnie skierowałam się do parku Gorkiego. 28 hektarów zieleni w centrum miasta, z jednej strony stykające się z prospektem Niezależności, z drugiej z rzeką... W środku tłum ludzi, trwała właśnie parada(?) miss(?) - dużo dziewczyn w kabrioletach :)

Poza dziewczętami w parku znajdowały się także karuzele, a przede wszystkim koło młyńskie o 56 metrach średnicy. Pod kołem ogromna kolejka, na szczęście tylko na odkryte fotele. Wejście do zamkniętych kabinek praktycznie bez czekania. Niestety widoczność przez porysowaną pleksi nie najlepsza (na pewno nie do zdjęć). Za to widok z góry - cudowny. Chociaż z tej perspektywy Mińsk wygląda dużo bardziej komunistycznie ;) Czas jednego przejazdu 9 minut, koszt 9 000 rubli czyli niecałe 5 złotych (chyba, bo paragon jest jednocześnie biletem wstępu i zostaje odebrany przy wejściu, a dokładnej ceny nie pamiętam).
 Z parku spacer nad rzeką. Na zdjęciu mińska antena telewizyjna, która powstała w 1956 roku i pokrywała swym zasięgiem 70 km. Miała wtedy jeszcze dodatkowe piętro, na którym znajdowały się nadajniki tv i łączną wysokość 200 m. Nadajnik tv zdjęto w 1976, kiedy zastąpił go inny, za miastem i dziś wieża ma tylko około 170 m.
Dalej zawędrowałam na Plac Październikowy, zwany dawniej Placem Centralnym. Po rosyjsku Октябрьская площадь, a po białorusku Кастрычніцкая плошча - ta różnica powoduje spory problem przy korzystaniu z metra, ponieważ pod placem znajduje się stacja przesiadkowa Październikowa. Na prawie wszystkich schematach jest oznaczona białoruską nazwą Kastryćnickaja, jednak mińszczanie posługują się nazwą Oktjabarskaja.
Na placu znajdują się, widoczne na zdjęciach:
  • Pałac Republiki (biał. Палац Рэспублікі, ros. Дворец Республики) - czyli największe centrum kulturalne i biznesowe w kraju, które zostało otwarte 31.12.2001 r. W największej sali, z 2700 miejscami, odbywają się koncerty, ostatni w czerwcu, Hugh Lauriego (doktora House'a ;))
  • muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (paskudny budynek!)
  • pałac kultury związków zawodowych o_0 (biał. Палац культуры прафсаюзаў, ros. Дворец культуры профсоюзов).
A tu można obejrzeć archiwalne zdjęcia placu.
Planowałam wybrać się do kościoła, niestety trochę się zgubiłam (pierwszy i w zasadzie ostatni raz...) i przyszłam spóźniona. Później wieczór nad rzeką (która będzie przewijać się jeszcze wielokrotnie)
W parku w okolicach remontowanego hotelu Białoruś można było obejrzeć wystawę rzeźb(?) z kwiatów, które nawiązywały do znanych tytułów filmowych/książkowych (szachownica to Alicja w krainie czarów). Trudno było je uchwycić na zdjęciu.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Dzień 15. Cmentarz wojskowy

W niedzielę odespałam trochę wyjazd i wybrałam się na spacer. Na początek zakupy na Komarowskim Rynku (trochę cukierków i coś słodkiego), potem na Cmentarz Wojskowy w Mińsku. Znacznie mniejszy niż Wschodni, bardziej zadbany, ale tez bardziej przerażający. Może dlatego, że mało tu pomników, za to dużo starych metalowych katolickich krzyży. 
Cmentarz położony jest na małym pagórku. Na szczycie - groby wybitnych. Ten duży pan to Janka Kupała.  Niżej groby żołnierskie. W dużej części anonimowe, tylko na  niektórych, generalskich, stoją większe pomniki.


Jest też wielka tablica upamiętniająca żołnierzy.
Pomniki mają inny styl niż na Cmentarzu Wschodnim
Na cmentarzu znajduje się także widoczna tu Cerkiew św. Aleksandra Newskiego. Każda cerkiew zaskakuje mnie małą ilością miejsca dla wiernych.



wtorek, 31 lipca 2012

Dzień 14. Dudutki

Umówiliśmy się z Jurą, że Paul i ja podjedziemy na jego stację metra, by stamtąd wyruszyć razem do Dudutek. Kiedy już dotarliśmy na miejsce okazało się, że Jura jest jeszcze zajęty, więc zajęliśmy się konstruktywnym czekaniem w Cafe On, poleconej nam przez Jurę kawiarni, która znajduje się dokładnie nad wyjściem ze stacji metra Instytut Kultury. Moja konstruktywność przejawiła się w zjedzeniu kawałka tortu o nazwie tiramisu. Smak miał niewiele z nazwą wspólnego, ale ciasto wciąż było smaczne, więc się tym nie przejmowałam.


Niedługo potem dołączył do nas Jura, jednak wciąż musieliśmy czekać jeszcze na Ksenię, dlatego chłopcy postanowili zagrać w szachy, ja zaś znalazłam sobie do zabawy kolorowe klocki. Efekt mojej twórczości powinien pojawić się tu później ;) Kiedy pojawiła się Ksenia, chłopcy skończyli grę (przerywaną wieloma "Ruszyłeś się już?" - "Ja? Przecież to twoja kolej."), wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy za miasto. W zasadzie w pierwszym momencie ruszyliśmy w stronę centrum, ale po chwili Jura zorientował się, że pomylił kierunki i zawrócił. Popędziliśmy szeroką, wygodną i pustą (ale była sobota rano, więc trudno mi powiedzieć jak to wygląda w inne dni) drogą do obwodnicy.


Po drodze mijaliśmy jeden z wielu parków w Mińsku, przed bramą którego oczywiście stały rzędy samochód weselnych, a młode pary robiły sobie zdjęcia nad stawikami.


Obwodnicą dojechaliśmy do kolejnego zjazdu i na Dudutki. Początkowo główną drogą (która przechodzi pod trasą Brześć-Moskwa), później przez wioski. Wioski mnie oczarowały, moim zdaniem zachowują klimat miejsca dużo bardziej niż współczesna wieś w Polsce, niestety z okien samochodu nie udało mi się zrobić zdjęć, które pokazałyby o czym myślę. Byli nawet panowie z furmanką! Dawno nie widziałam tego w Polsce... Przez wioski należy jechać powoli, bo inaczej się nie da. Na Białorusi bardzo popularne są progi zwalniające, występują nawet w Mińsku na dużych ulicach, na wsiach było ich też bardzo dużo. Inna ciekawostka - zdarzało się, że niemal cała wioska miała to samo ogrodzenie, równą linią potrafiło się ciągnąć dosyć długo. Z jednej strony - trochę nudno, z drugiej - wyglądało to bardziej porządnie niż tysiąc pięćset różnych płotków.
Na górze widać kawałek płotu, a na dolnych zdjęciach, to chyba jedno duże (państwowe?) gospodarstwo rolne, z ciągnikiem na postumencie przy wejściu.
Było nieco chłodno, ale pogoda i tak znacząco się poprawiła w stosunku do wcześniejszych deszczowych dni. Słońce nie piekło za mocno, może też dzięki temu okolica była bardziej wdzięczna i fotogeniczna.

Jechaliśmy do Dudutek, nie bardzo wiedząc czego się właściwie spodziewać. Jura podesłał mi link do artykułu, ale oczywiście po rosyjsku. Wynikało z niego, że impreza w Dudutkach to białoruski sposób świętowania rocznicy Grunwaldu, ale nie wiedziałam za bardzo, jak to wygląda. Na zdjęciach można było zobaczyć ludzi w strojach z epoki, jednak nie zastanawiałam się i nie próbowałam doczytać jak dokładnie wygląda impreza. Na miejscu powitał nas sznur samochodów na poboczu, a potem drewniany wiatrak i cerkiew. Obok cerkwi ulokowano pole namiotowe, a po przeciwnej stronie drogi parking.
Na miejscu trzeba było kupić bilet. Koszt 50 000 rubli, czyli jakieś 25 zł. Tyle w gotówce miałam, ale nie więcej. Zarówno banknoty 50 000 jak i 1 000 są niebieskie i trochę się przeliczyłam sprawdzając zawartość portfela. Na szczęście na miejscu był bankomat - dokładnie przy kasie. Chyba zależy im, żeby ludzie mogli wydawać u nich dużo pieniędzy, bo jak się okaże - jest na co. Bilet dodatkowo upoważniał do spróbowania lokalnych serów.

Na miejscu tłum ludzi oglądał zmagania rycerzy, którzy stawali w szranki w walce na miecze. Wyglądało to całkiem ciekawie, dopóki jeden z rycerzy się nie zagapił i nie zdzielił po głowie rywala, który chwilę przed tym zgubił swój hełm. Trzy razy. Albo pięć. Może więcej. Sytuacja wyglądała nieciekawie, na szczęście chyba obyło się bez rozlewu krwi, jednak pisk i szlochy wydawane przez przerażone białogłowy słychać było jeszcze długo. Ja też jakoś się nie zachwyciłam i poszłam oglądać inne atrakcje.

Jedną z możliwości było obejrzenie straganików. Poza typowymi zabawkami Made in China, dostępne były też różne elementy strojów i biżuterii prawdziwych średniowiecznych obywateli.
W przerwie walk poszliśmy ustawić się w kolejkę do Serowarni. Przed wejściem trwały tańce na średniowieczną modłę. Ksenia i Jurij poszli poskakać, a ja z Paulem pilnowaliśmy miejsca. Na miejscu, po okazaniu paragonu za zakup biletu, dostawało się zestaw jak widoczny na zdjęciu (tu akurat porcja na 3 osoby). 

Ludzie przed nami załapali się na jakieś lepsze pieczywo (chleb), nam zostały tylko bułki. Do tego masło - pyszne, delikatnie słone, oraz trzy rodzaje sera. Nie różniły się smakiem, tylko dodatkami - ten zielony to chyba z koprem, a ciemny zgaduję, że z kminem (białoruska nazwa brzmiała podobnie).

W następnym budynku - stare samochody! Biały to GAZ M21 Wołga, szary/kremowy to GAZ M20 Pobieda, czyli samochód na którego licencji  FSO produkowało Warszawę :) Zielony i żółty to Moskwicze 402(?) i 400/401.
Był też garbus, przy którym (kolejna) młoda para urządziła sobie sesję zdjęciową (a rodzina czekała...).
Jednak za największe cudo uważam ciągnik z 1935 roku oraz maleńki samochodzik firmy SMZ.
Następnym punktem był niepozorny barak, który prawie ominęłam. A w środku cuda przedwojennej techniki! Nie będę próbowała ich nazwać ;) ale jak ktoś chce się czegoś dowiedzieć, to tabliczkom chyba też robiłam zdjęcia, mogę próbować dodać jakiś opis. Najbardziej podobała mi się sieczkarnia, z wielkim napisem "Poland", produkcja Bracia Szapiro (słowo sieczkarnia jest na szczęście identyczne w języku, w którym przygotowano opisy ;))
Kolejny punkt - zagrody. W gospodarstwie skansenu są krowy, kozy, konie, dziki, świnie, króliki i strusie. Co się dało, to nakarmiłam sianem. Zostałam zaakceptowana przez większość zwierząt, Paula niektóre po prostu zignorowały, mimo ogromnej ilości siana w dłoni.

Następny punkt - domki różnych zawodów. Kuźnia była jakoś mało kuźniowa, ale za to zachwyciło mnie wyplatanie ze słomy. Pani robiła to na bieżąco i robiła przepiękne rzeczy. Nie mogłam się powstrzymać i narobiłam zakupów - kolczyki, opaskę i magnesy. Nagrałam też film z wyplatania, który postaram się wrzucić po powrocie do domu (tu nie mam jak).
Oprócz tego były jeszcze chaty z tkaninami, wyrobami z wikliny, z drewna, ale już zamykane z powodu później pory, więc nie mogę zdać z nich dokładnej relacji, bo zdążyłam tylko zerknąć.

Po bitwach rozpoczęły się koncerty i tańce. Występował m.in zespół Stary Olsa, który rekonstruuje renesansową muzykę. Można spróbować działu viedo na ich stronie.

W przerwach koncertu był czas na głupie fotki... :D

Widać moją opaskę i kolczyki :)

Następnie ja zostałam pilnować kocyka, a towarzystwo poszło tańczyć. Przy okazji Ksenia zapoznała dziewczynę, która postanowiła pokazać nam prawdziwy obóz. Na początek jednak strój.

Wszyscy mieszkają w specjalnie przygotowanych namiotach, gotują w kociołku nad ogniskiem, jedzą z drewnianych naczyń i piją z glinianych kubków. Do tego na zdjęciu lampa z prawdziwej byczej kiszki.
Na miejscu spotkaliśmy Polinę, przesympatyczną absolwentkę architektury na BNTU i zostaliśmy zaproszeni do ich stołu. Zostaliśmy poczęstowani ugotowanym przez Polinę obiadem - mieszanką wszystkiego, co było pod ręką. Pycha! Następnie ugoszczono nas piwem i zaproszono do rozmowy. Ksenia wróciła do Jury, który pilnował naszych rzeczy, a ja i Paul braliśmy udział w przezabawnej międzynarodowej rozmowie po angielsku, polsku, białorusku, rosyjsku, niemiecku i francusku. Więcej języków nie pamiętam, ale nie znaczy, że ich nie używaliśmy ;)

Więcej zdjęć można obejrzeć na przykład tutaj.