środa, 26 września 2012

Dni 19-20(21). Poszerzamy znajomości :)

Czwartek był wyjątkowo ciężkim dniem... Wykończona wycieczką rowerową nie miałam siły wstać i ostatecznie spóźniłam się do pracy. Nikt tego nie zauważył, bo tego dnia Jegor nie pracował - pojechał do domu, zawieźć rodzicom prezenty z Polski (a najlepszy prezent z Polski to telewizor! :)), a nikt inny nie przejmował się praktykantką z Polski. Zwłaszcza gdy od rana kłopoty z internetem nie pozwalały pracować i nikt nie znał przyczyny. Dopiero po jakimś czasie przyszedł mail od admina, że z powodu zewnętrznej usterki internetu do południa nie będzie. Bez internetu nie było też pracy. Ekipa rozeszła się po budynku, a ja założyłam słuchawki na uszy i skończyłam odsypianie wycieczki ;)
Ponad 126 tysięcy rubli, czyli niecałe 70 złotych, różowy zefirek i lunch w Lido.

Piątek toczył się leniwie w upale. Po obiedzie w Lido, zakupiłam trochę dodatkowego prowiantu poleconego przez Alesię - znajomą ze studiów, i miałam siedzieć w biurze dłużej, byleby tylko uniknąć powrotu do gorącego akademika. Rozpoczynałam właśnie kolejną notkę na bloga, gdy Paul napisał z zapytaniem, czy już miałam okazję poznać nowego studenta z Belgii. Wcześniej nie słyszałam, że ktoś ma przyjechać, więc szybko skontaktowałam się z Eleną, żeby poznać szczegóły. Po chwili byłam już umówiona z chłopakami, że wracam do hostelu, zabieram Stiga i spotykamy się z Paulem i jego kolegami na mieście. Sprawa nie była jednak prosta, bo droga powrotna do akademika wiedzie delikatnie pod górkę co w panującym upale dało się boleśnie odczuć. Stig (czyt. Stiś) na początku pochwalił się, że spędził dwa tygodnie w Gliwicach na kursie BESTu (przy okazji okazało się, że jedną z pierwszych rzeczy, które usłyszał od Polaków był TEN kawał). Udaliśmy się razem na stację Okrobarskaja, gdzie Paul przesiadywał w barze ze swoimi kolegami z pracy - Walerym i Sławkiem.

Od razu zapowiedzieliśmy, że powinniśmy wrócić do hostelu przed północą (wspominałam już o tym obowiązku?), jednak koledzy Paula obiecali, że możemy przenocować u nich. Spróbowaliśmy "miejscowego" piwa (Złoty Bażant, najbardziej białoruskie piwo na świecie! tuż obok Heinekena!), obejrzeliśmy fragment transmisji z rozpoczęcia igrzysk i trzeba było uciekać, ponieważ zamykano bar. Przenieśliśmy się w kolejkę do głównego sklepu nocnego w Mińsku, który znajduje się na placu Niezależności, na prawdo od Czerwonego Kościoła. Ochroniarze wpuszczali klientów po kilka osób, nasza grupa została podzielona na dwie mniejsze, nie pomogło tłumaczenie chłopaków, że prowadzą ze sobą nieznających języka innostrańców. Zaopatrzyliśmy się w prowiant na śniadanie i napoje na resztę wieczoru i przenieśliśmy się do mieszkania Walerego,  gdzie kontynuowaliśmy oglądanie ceremonii otwarcia igrzysk.

Oczywiście wymieniliśmy się przy tym pozytywnymi komentarzami na temat naszych krajów ("Poland? Do you know that country? Is it somewhere in Asia or in South America?"). Energia opuściła nas dopiero o trzeciej nad ranem...


Jednak wcześniej Walery postanowił pożyczyć mi swoją koszulkę na koszulę nocną. Tak się nią zachwyciłam, że dostałam do przymierzenia resztę stroju do tańczenia hip-hopu. Obiecałam, że się pochwalę tymi zdjęciami ;) Muszę dodać, że Walery jest niższy ode mnie, a stroju używał gdy miał jakieś 14 lat...